czwartek, 27 stycznia 2011

Dzieci-śmieci.

                           Dla matki nie ma piękniejszego dźwięku, niż beztroski śmiech jej dziecka.


Macierzyństwo jest jedną z najpiękniejszych ról w życiu kobiety. Miłości i czułości matki nie zastąpi żadna inna. W państwach zachodnich jest to pewnego rodzaju norma i obyczaj. Ustawodawstwo krajów rozwiniętych chroni zarówno matkę jak i jej dziecko. Cała polityka rządów nastawiona jest na jak najlepszą pomoc socjalną rodzinom. W wielu z nich rządy zachęcają kobiety do rodzenia dzieci oraz tak dopasowują ustawodawstwo, aby przyszłe matki nie rezygnując z kariery i życia zawodowego mogły spełniać się w macierzyństwie. Jak jest w innych krajach na świecie?
                                         Numerek z numerem              
W Tajlandii z dziećmi ściśle wiąże się dosyć specyficzny system emerytalny. Państwo nie zapewnia pieniędzy emerytom. Dostępne są dwie opcje polisy emerytalnej. Jedna to wykupienie prywatnej polisy co w przypadku większości Tajów jest niemożliwe z powodu ciężkiej sytuacji finansowej. Druga, najpopularniejsza zresztą w tym kraju forma zadbania o przyszłość to córka. Małą Tajkę można kupić w biedniejszych regionach tego kraju, bezpośrednio od rodziców. Dziewczynki, na które nie ma popytu, same często wyjeżdżają do dużych miast, aby tam zarabiać na utrzymanie rodziny. Mieszkańcy tego kraju nie widzą w tym niczego złego. Prostytutka nie jest potępiana przez społeczeństwo, uchodzi raczej za osobę zaradną, gdyż w dosyć łatwy sposób zarabia znaczne sumy pieniędzy. Oczywiście prostytucja w Tajlandii jest zabroniona, jednak rząd kraju, którego gospodarka jest napędzana seksturystyką nie ma żadnego interesu w ukróceniu tego procederu. Dlatego pomimo przepisów prostytucja nie jest ścigana z urzędu i uwaga- w przypadku nieletnich jest legalna. Tajskie prawo zabrania prostytucji pełnoletnich. Społeczne przyzwolenie na uprawianie najstarszego zawodu w dziejach ludzkości mają już piętnastolatki. W myśl prawa oddają się za pieniądze całkowicie legalnie. W wielu nocnych klubach dziewczyny oznaczone są widocznym numerem, aby nie było wątpliwości o, którą z pań chodzi. Ile kosztuje seks z dzieckiem w Tajlandii? W zależności od miasta, czy baru są to kwoty od niecałych 30 zł, za dziecko, zabrane z plaży czy ulicy, do 100-200 zł za numerek z nocnego klubu. Wg statystyk, całkowita wartość światowego rynku prostytucji to ok 187 miliardów dolarów (655 miliardów złotych). W kulturach zachodnich prostytucja jest społecznie potępiana, jednak jak to z prawami rynku bywa- jeśli nie ma popytu nie ma również podaży, zaś w przypadku Tajlandii główni klienci seksbiznesu to cudzoziemcy. Kraj ten nie widzie zresztą prymu gdyż jego udział w światowym rynku prostytucji to zaledwie 4,3 miliarda USD. W Chinach rynek prostytucji to wartość ok 73 miliardów dolarów, zaś na Sri Lance przedział wiekowy 2/3 spośród 30 000 młodocianych prostytutek to osoby w wieku od 6 do 14 lat. Generalnie nie zależnie od miejsca na świecie, i społecznego przyzwolenia, cena usługi świadczonej przez profesjonalistkę to mniej-więcej równowartość pary męskich butów.
                                    Czarna sytuacja czarnych
Tajlandia w porównaniu z sytuacją dzieci zamieszkujących czarny ląd wydaje się rajem na ziemi. W afryce codzienność nastolatka, w zależności od regionu wygląda kolokwialnie mówiąc – czarno. Kontynent ten boryka się nie tylko z biedą. Zjawiskiem powszechnym jest niewolnictwo. W Sudanie w 1989 r dziecko można było kupić za 90 dolarów. Koszt zmienia się w zależności od podaży. W 1998r za sześcioro- siedmioro dzieci żądano równowartości jednej sztuki broni automatycznej. Jak wygląda życie niewolnika? To przede wszystkim pozbawienie praw publicznych. W Mauretanii osoby zniewolone nie mogą zawierać małżeństw, uczęszczać do szkół czy oddawać się praktykom religijnym. To jednak w porównaniu do innych uciążliwości dnia codziennego wydaje się mało istotne. Nie brakuje relacji 11-12 letnich dziewczynek, które w dzień zajmują się domem, w nocy łóżkiem gospodarza. Wiele z nich jest branych po to aby urodzić dziecko dla swojego pana. Chłopcy wykorzystywani są do ciężkiej pracy. Na plantacjach kawy, kakao, w kopalniach czy cegielniach dzień roboczy to minimum 12 godzin. Na wybrzeżu kości słoniowej wartość całodziennej pracy dziecka w kopalni to 10 dolarów miesięcznie. Wartość pracy niewolników szacuje się na 12,3 miliarda dolarów rocznie. Miesięcznie to kwota ok. miliarda. Ilu zatem ludzi musi pracować skoro wartość pracy jednego dziecka to 10 dolarów? W samej Mauretanii wg danych Ministerstwa Spraw Zagranicznych USA z 1993, około 90 tysięcy osób to niewolnicy będący własnością północnoafrykańskich arabów. Co grozi tymi, którzy zdecydują się na ucieczkę? Kary zaczynają się od bicia, głodzenia czy wystawienia na słońce ze związanymi nogami i rękoma, po wykastrowanie i napiętnowanie gorącym żelazem, metodą używaną do znakowania bydła.
Niewolnictwo to nie jest jedyna forma brutalności jaką swoim dzieciom oferuje czarny ląd. Powszechnym zwyczajem w wielu krajach jest przypalanie piersi dziewczynkom, aby uchronić je przed niechcianą ciążą, czy tez powszechnymi w afryce gwałtami. Zabieg, który matki wykonują swoim córkom z miłości i po to żeby były bezpieczne, zaczyna się od wieku 10-11 lat. Średnio co trzy tygodnie, rozgrzane kamienie, czy drewno układa się na piersiach dziecka. Jest to zazwyczaj praktykowane przez okres roku. Na ile jest to skuteczne? Szacuje się, że liczba gwałtów w afryce, niezależnie od okaleczania dziewczynek wzrasta z każdym konfliktem zbrojnym. Przykładem może być Kenia, gdzie w wyniku zamieszek powyborczych liczba osób które uległy tej formie przemocy seksualnej, w ciągu zaledwie paru dni podwoiła się. Ciężko oszacować dokładna liczbę małoletnich matek w afryce, ale ok. 20-30% ciąż to ciąże dziewczynek w wieku od 11 do 17 lat. Nie tylko gwałty są chlebem powszednim dziecka w afryce. Szacuje się, że ok 300 000 dzieci poniżej 15 roku życia, to rekruci w afrykańskich konfliktach zbrojnych. Na polu walki posyłani są na pierwsza linię, gdzie walczą, donoszą amunicję czy zabijają inne dzieci. Relacja złożona przez zarekrutowaną w Gomie 11 letnią Benedicte, dla Amnesty International, tylko częściowo oddaje obraz afrykańskiego piekła. „ Poszczególni z moich przyjaciół zostali zabici na polu walki. Inni stracili swoje kończyny - ramiona, nogi. Pamiętam, był tam mój kolega, któremu oderwało nos. Inny miał wielką rozerwana dziurę na twarzy, wokół ust i języka”.
                          Pierwszy oddech- ostatnie tchnienie
W Indiach gdzie rząd walczy z ogromnym przeludnieniem stosując system nagród dla małżeństw bezdzietnych, dzieci nie cieszą się zbytnia popularnością. Kiedy na świat przychodzi chłopiec, jest to radość dla całej rodziny. Sytuacja ma się odwrotnie kiedy niemowlę jest płci żeńskiej. Dzieje się tak z kilku powodów. Po pierwsze dziewczynkę trzeba wyposażyć przy zamążpójściu, co niekiedy doprowadza rodzinę na skraj nędzy. Po drugie prawo dziedziczenia w Indiach obejmuje chłopców. Jakie są tego skutki? Wg raportu UNICEF, każdego dnia w Indiach uśmiercanych jest 7 tysięcy dziewczynek. Aborcja jest tylko nielicznym sposobem na pozbycie się niechcianego dziecka, częściej stosuje się inne metody. Wachlarz popularnie stosowanych metod, to wsypanie tytoniu lub piasku do buzi niemowlęcia kiedy usiłuje zaczerpnąć powietrza przy pierwszym oddechu, czy utopienie dziecka w studni. Inną metodą jest zakopywanie noworodka żywcem. W ciągu ostatnich dwudziestu lat w tym kraju za pomocą aborcji lub zaraz po urodzeniu pozbawiono życia 10 milionów dziewczynek. Podobna sytuacja ma miejsce w Chinach, gdzie status kobiety także pozostaje niższy w porównaniu do mężczyzny. W kraju tym dokonuje się 13 milionów legalnych aborcji rocznie, skale tego procederu jest nieporównywalnie wyższa, gdyż część zabiegów wykonywana jest nielegalnie. Jest tajemnicą poliszynela, że w wielu przypadkach kobiety nie maja nic do powiedzenia. W 2007r w tym kraju tym rozpoczął się pierwszy proces o przymusową aborcję, którą wykonano kobiecie w dziewiątym miesiącu ciąży, na wniosek tamtejszego wydziału planowania rodziny.
Relacje położnych i lekarek ChRL brzmią szokująco:
zabiliśmy niezliczoną ilość dzieci. Niektóre z nich ważyły cztery kilogramy i były silne i zdrowe. Ciężko je było zabić. Zapychaliśmy im buzie gazą i dusiliśmy je, albo wkładaliśmy je główkami do dołu do wiadra wypełnionego wodą. Jeżeli dziecko podnosiło główkę i wypływało na wierzch, to jeszcze raz je wkładaliśmy przytrzymując, dopóki nie utopiło się. Czasami nie mogliśmy zabić dziecka w ten sposób, wobec czego wstrzykiwaliśmy do mózgu trujący alkohol, powietrze, albo środek antyseptyczny. Używaliśmy wielu metod do ich zabijania. Czasami zajmowało nam to pół godziny, albo i całą godzinę, jeżeli wola życia dziecka była bardzo silna.
Chińskie władze oceniają, że w latach 2001-2003 w kraju porywanych i sprzedawanych zostało ponad 40 000 niemowlaków, w większości dziewczynek. Wraz z deficytem kobiet wzrasta przestępczość - w Chinach jest coraz więcej jest dzieciobójstw, prostytucji, porwań.
                                       Panna bardzo młoda
Nie jest tajemnicą, że w krajach bliskiego i dalekiego wschodu dochodzi do masowych ślubów dziewczynek od 9 roku życia. Dlaczego akurat dziewięć lat? W tym wieku inicjację seksualną przeszła żona proroka Mahometa – Ajnisza. Głośny przypadek 12 letniej Jemenki, która wydana za mąż za starszego mężczyznę, zmarła trzy dni po ślubie z powodu rozległych obrażeń wewnętrznych po odbytej nocy poślubnej to tylko wierzchołek góry lodowej. Inna dwunastolatka nie przeżyła trzydniowego porodu, zmarła razem ze swoim dzieckiem. Średnia wieku panów młodych zazwyczaj 25-30 lat, panny młodej to 9- 12 lat. Nie jest również żadną tajemnicą, że większość z tych dziewczynek zostaje wcześniej poddana brutalnemu zabiegowi klitoridektomii czyli wycięcia łechtaczki. Dokonuje się tego często i gęsto niezdezynfekowanymi żyletkami, nożami czy innymi narzędziami. Wg raportu UNICEF z 2007 roku około 70 mln dziewczynek i młodych kobiet z 27 krajów Afryki i Bliskiego Wschodu zostało poddanych tradycyjnej praktyce obrzezania.
                                         Dzieci w liczbach
- Każdego dnia, ponad połowa nowych urodzin w krajach rozwijających się (z wyjątkiem Chin) jest niezarejestrowanych. Oznacza to, że łamane są podstawowe prawa ponad 50 milionów dzieci: prawo do tożsamości i obywatelstwa. Bez przypisanej tożsamości dzieci nie mają dostępu do edukacji, opieki medycznej i innych podstawowych usług.
- 300 tysięcy dzieci bierze czynny udział konfliktach zbrojnych, jako żołnierze, posłańcy przenoszący wiadomości na froncie, kucharze. Dzieci są wykorzystywane seksualnie przez członków rebelianckich armii. W wielu przypadkach zostały uprowadzone siłą.
- Pomimo, że w wielu krajach prawo zabrania zawierania małżeństw w młodym wieku, ponad 80 milionów dziewczynek w krajach rozwijających się staje się żonami przed ukończeniem 18 roku życia
- Około 171 milionów dzieci pracuje w szkodliwych dla zdrowia warunkach, przy niebezpiecznych maszynach, w fabrykach, kopalniach i na plantacjach.
- Około 8,4 miliona dzieci jest zmuszanych do niewolniczej pracy, włączając w to prostytucje i morderczą służbę bez żadnego wynagrodzenia.
-Około 2 milionów dzieci jest wykorzystywanych w szeroko pojętym przemyśle usług o charakterze seksualnym, cierpiąc z powodu przemocy fizycznej i psychicznej.
Źródła:
Raport The State of the World's Children 2006: Excluded and Invisible
Gazeta wyborcza
Raporty Unicef
Inne

czwartek, 13 stycznia 2011

Aborcja. Ja i jej brzuch?

Niedawno miałam wątpliwą przyjemność doświadczyć zachowania społecznego, które intryguje mnie od dawna, a mianowicie dyskusji na tematy w których dyskutanci są stroną niezaangażowaną. Dyskusja owa budzi wrogość społeczną wobec osób, które mają czelność same decydować o swoim życiu wbrew ogólnie przyjętym zasadom, przez ogół postrzeganym jako moralnie naganne. Ocena owego ogółu, oraz brak zasadności przywołały na myśl rozentuzjazmowany tłum gotowy do linczu. Wspomniane zachowanie, jak i ten post, dotyczy aborcji. Tematu, który wzbudza skrajne emocje zarówno tak zwanych miłosiernych katolików, jak i feministek, które oprócz nazwy z feminizmem maja niewiele wspólnego.
Nigdy nie oceniałam kobiet poddających się aborcji. Dla jasności, nie mowie tu o niedojrzałych nastolatkach, które głośno krzyczą „Ja i mój brzuch”,  i nazywają siebie feministkami, choć tak naprawdę żadna szanująca się feministka nie uzasadni zabiegu usunięcia własnego dziecka, prawem które daje jej możliwość aborcji i troską o swój brzuch. Nie czarujmy się jest to podejście gówniarskie. Mój brzuch, o którym krzyczą wspomniane panie, moim zdaniem zaczyna się fizycznie dużo powyżej owego brzucha i czasowo, dużo wcześniej niż ciąża. Każda kobieta ma prawo decydować czy i kiedy będzie miała dziecko, dlatego wymyślono środki antykoncepcyjne, zaś traktowanie aborcji jako takiego środka jest zasadne tylko wtedy, gdy mózg kobiety spoczywa pomiędzy jej szeroko rozwartymi udami.
Odchodząc od tematu pseudo-feministek, wracając do aborcji ...
W pierwszą ciąże zaszłam nieplanowanie. Był to tak niedogodny dla mnie czas, że teraz patrząc wstecz mogę z całą pewnością stwierdzić, że idealnie wstrzeliłam się w największe zawirowania mojego życia i drugiego takiego okresu już nie było. Nie przyszło mi przez myśl usunięcie zapłodnionego jajeczka, gdyż dla mnie to nie było zapłodnione jajeczko. Dla mnie to było coś co za dziewięć miesięcy będzie moim dzieckiem. Część mnie. Dlatego aborcja byłaby dla mnie tak absurdalna jak odcięcie ręki na przykład, z powodu chęci noszenia tylko jednej rękawiczki. Urodziłam wspaniałą córkę, i pomimo że nie raz jako nastolatka dała mi w kość, nigdy tego nie żałowałam.
Moja koleżanka nie miała tyle szczęścia co ja. Urodziła dziecko, które dostało zapalenia opon mózgowych. Nie będę tutaj opisywała gehenny jaką przeszła będąc zaledwie osiemnastoletnią dziewczyną, ani gehenny jaką przechodzi jej dziecko, bo nikt kto nie był w takiej sytuacji, tego nie zrozumie. Przy drugiej ciąży zastanawiała się nad aborcją, zaś ja gorąco modliłam się abym nigdy nie musiała stanąć przed takim wyborem.
Niestety życie bywa przewrotne. W kolejnej ciąży na którą oboje z mężem czekaliśmy długo, z racji mojego wieku (18+) zrobiłam badania prenatalne. Wynik tych pierwszych bezinwazyjnych wyszedł poniżej normy. Stanęłam przed wyborem. Badania inwazyjne, które grożą poronieniem, być może zdrowego dziecka, czy urodzenie takiego jakie ono jest. Jeżeli urodzenie kalekiego dziecka to co dalej? Czy z całą odpowiedzialnością dać życie człowiekowi, który nigdy nie będzie samodzielny, mając świadomość, że nie będę żyła wiecznie aby się nim opiekować? W imię czego skazywać tą istotkę na mękę przez całe jej życie?
To tylko parę pytań, które może sobie zadać przyszła matka.
O ironio, odpowiedzi na powyższe najchętniej udzielają osoby niezainteresowane. Ksiądz powie, że to grzech, polityk, że łamanie prawa a dewotka z kościelnej, pierwszej ławki gotowa obrzucić błotem, każdą matkę, która ma jakiekolwiek wątpliwości.
Jakie, więc pytania powinna zadać przyszła matka? Otóż następujące:
Dlaczego na temat aborcji głos najczęściej zabierają osoby których dany temat nie dotyczy? Co na temat wyborów kobiety może powiedzieć poseł po pięćdziesiątce, który głosował na ustawę antyaborcyjną? Co na ten temat ma do powiedzenia kobieta, która będąc mężatką urodziła czworo zdrowych dzieci? Kto wie jak czuje się szesnastoletnie dziecko dowiadując się, że jest w ciąży?
Oczywiście wiele rozsądnie myślących osób powie, że w uzasadnionych przypadkach aborcję można, niekiedy trzeba wykonać, karać zaś należy osoby, które tego zabiegu nadużywają.
Tylko po co je karać? Znam parę kobiet, które poddały się owemu zabiegowi. One mają karę do końca życia. Kiedyś jedna z pań powiedziała mi wprost „ za każdym razem kiedy patrzę na jakiekolwiek dziecko, zastanawiam się jak wyglądałoby teraz moje” Aborcja jest największą krzywdą jaką kobieta może sobie wyrządzić, i żadna egzekwowana przez państwo sankcja jej nie przebije.
Jaki z tego morał? Taki, że prawo do oceny innych przyznajemy sobie nader ochoczo, nie zawsze zaś znamy motywację i położenie w jakim oni się znajdują. Jestem pewna, że na świecie byłoby o wiele mniej nienawiści gdyby każdy zaczynał i kończył na rzetelnej ocenie samego siebie.

czwartek, 30 grudnia 2010

Pakistan w pigułce



Odgłos zwierzęcia, który trudno nawet nazwać, mieszał się z wrzawą ludzi podrzynających mu gardło. Tak zwyczajnie, przed przeszklonym, nowoczesnym budynkiem przemysłowym w godzinach pracy, paru Pakistańczyków podrzyna gardło kozie. Całości dopełnił obraz ludzi skąpanych we krwi, obdzierających ze skóry a potem porcjujących nieszczęsne zwierzę. Po chwili jak gdyby nigdy nic rozdzielili ciepłe jeszcze mięso i rozdali je biednym, aby wzmocnić ofiarę. Potem zwyczajnie spłukali z chodnika krew. Dla nich to był normalny obrzęd w podziękowaniu za dobre działanie nowo nabytego urządzenia, mający zapewnić jego bezawaryjność. Dla europejczyka było to tak szokujące, że szczerze życzyłem im, żeby urządzenie właśnie się zepsuło.
To jedno z wielu wspomnień osób, które odwiedziły Pakistan. Kraj kontrastów. Biedy i analfabetyzmu sięgającego 54%, ale również kraj
o krajobrazach zapierających dech w piersiach, życzliwości ludzi, którzy pomimo biedy, kupują prezenty dla "zagranicznego inżyniera", często za ostatnie pieniądze z sięgającej 50 $ pensji.
o Pakistanie słyszał zaledwie niewielki odsetek naszego społeczeństwa. Część osób kojarzyła go, jako kraj na granicy którego leży „Król gór” w języku tybetańskim zwany Czogori, czyli drugi co do wysokości szczyt ziemi, znany bardziej jako K2. Uważany za jeden z najtrudniejszych do zdobycia ośmiotysięczników, budzi respekt wśród alpinistów i wywołuje konflikty po między Pakistanem, Chinami i Indiami. Znajduje się na terenie administracyjnym Pakistanu w regionie Baltoro, jednak graniczy z Chinami. Dlatego ciągle dochodzi do sporów po między tymi krajami. Jeszcze ostrzejszy konflikt trwa z Indiami które roszczą sobie prawa do całego Kaszmiru i tej części gór Karakorum, w których leży K2.
Po morderstwie polskiego geologa, do którego doszło w lutym 2009, o Pakistanie słyszał chyba każdy Polak. Jest postrzegany jako kolebka terroryzmu, w której za każdym rogiem bojownik Al-Kaidy czeka, aby zabić lub porwać paru cudzoziemców. Jak jest naprawdę?
Największą bolączką tego kraju jest bieda i Pusztowie (koczownicze plemiona pochodzące głównie z Afganistanu) zasilający szeregi Al.-Kaidy. To nie jest tak, że oni wszyscy kochają broń i w imię świętej wojny zabijają cudzoziemców. Wystarczy poczytać gazety, w licznych zamachach ginie więcej Pakistańczyków.
W ciągu ostatnich trzech lat w ponad 400 zamachach, w większości samobójczych, zorganizowanych przez powiązanych z Al-Kaidą talibów lub ich sprzymierzeńców, zginęło w Pakistanie ponad 3800 ludzi.(PAP)  
Należy dodać, że odsetek cudzoziemców był naprawdę niewielki.
Pusztowie, którzy stanowią tylko 13% całej populacji, niewykształceni, świetnie potrafią posługiwać się telefonem komórkowym i bronią. Nie potrafią natomiast realnie ocenić celów, które uznają jako własne. Manipulowani przez przywódców karteli narkotykowych pod przykrywką "świętej wojny" zajmują się min. zwykłym przemytem.
Są bolączką nie tylko cudzoziemców. Część narodu szczerze ich nienawidzi za wprowadzanie chaosu, który przyczynia się do jeszcze większej destabilizacji politycznej i tak już niestabilnego kraju.
Pięć żon odzianych od góry do dołu, tak, że widać tylko oczy i po miedzy nimi przeciętny Pakistańczyk zakazujący im zdobycia wiedzy, to obraz przez którego pryzmat identyfikujemy ich religię i kulturę.
To jednak nie jest zgodne z prawdą. Owszem ich religia pozwala na wielożeństwo, jednak ze względów finansowych, nie praktykują tego, bo ich po prostu na to nie stać. To schemat obowiązujący raczej w bogatych krajach arabskich. Pakistańczycy zazwyczaj mają jedna żonę, na dodatek wbrew obiegowej opinii, czym jest mądrzejsza tym, lepiej, gdyż to właśnie matka zajmuje się podstawowym wykształceniem dzieci. W tym kraju coś takiego jak oświata zwyczajnie nie funkcjonuje. Nie wszystkie kobiety chodzą odziane od stóp do głów, tak, że widać tylko oczy. Kultura Pakistanu jest mocno zmieszana z kulturą Indii, dlatego część z nich chodzi ubrana tak jak hinduski, niesamowicie kolorowo i ładnie.
Jak zatem wybrać żonę, jeśli jedynym co można ocenić to jej oczy?
Noshervan, sprzedawca z Karaczi tak wspomina zaaranżowanie swojego małżeństwa. Kiedy już zdecydował się na żonę, powiedział o tym swojej rodzinie. Oni w przeciwieństwie do nas mają mocno zacieśnione więzi rodzinne, mieszkają razem, wielopokoleniowo. Jeśli chodzi o małżeństwo, decyzja jest podejmowana na forum rodziny. Dlatego wszyscy wybrali się w odwiedziny do rodzin znajomych, aby znaleźć tą jedyną. Za każdym razem wyglądało to mniej więcej tak samo. W domu przyszłej wybranki, ona podawała im herbatę
i wychodziła, zaś rodziny wzajemnie wypytywały o młodych i oceniały przydatność ewentualnych narzeczonych. Jeśli familia wyraziła aprobatę dla związku, młodzi mogli zadecydować czy się pobiorą.
Byłem już zmęczony tymi wszystkimi wizytami, więc kiedy jedna z kobiet wydała mi się bardziej puszysta niż inne, stwierdziłem, że takie lubię i się zdecydowałem - Podsumował Noshervan.
Teraz ten zwyczaj jest bardziej liberalny - broni się Saddik, jeden
z Pakistańczyków, kiedy o tym rozmawiamy. - Teraz, narzeczony przed ślubem, może zobaczyć zdjęcie panny młodej.
Byłem w Indiach, widziałem ludzi umierających na ulicy, ale mimo to, kontrast jest ogromny. Indie po mimo skrajnej biedy są kolorowe, tętniące życiem. Pakistan jest szary. W oczach ludzi widać smutek i rezygnację, brak chęci do życia. Przez miesiąc pobytu tam widziałem niewiele. Mieszkaliśmy na terenie ogrodzonym drutem kolczastym, pilnowanym przez wojsko. Procedura przejazdu do zakładu wyglądała tak: Rano wsiadaliśmy do autobusu. Z tyłu i z przodu jechała eskorta z ogromnym karabinem maszynowym. Po wyjeździe za bramę, musieliśmy przeciąć drogę publiczną, która na ten czas była zamykana i strzeżona przez kordon wojska. Dopiero kiedy wracałem do domu, udało mi się spojrzeć na życie codzienne w Pakistanie. Zszokował mnie obraz małych dzieci ubijających glinę w formy do cegieł, które ich matki wkładały do wypalania.

Ciężka fizyczna praca dzieci i kobiet w krajach trzeciego świata to niestety norma. Ludzie ginący w zamachach, których nie akceptują, za idee których nie rozumieją. Religia, która zamiast dawać za sprawą ekstremistycznych fanatyków odbiera wiarę, nadzieję i bliskich.
Czasami po powrocie do domu, przychodzi refleksja. Czego ja jeszcze chcę od życia?



środa, 22 grudnia 2010

LUSTRAcja SPOŁECZEŃSTWA

  Niedawno obchodziliśmy prawie trzydziestą rocznicę stanu wojennego. Do tej pory nie rozliczyliśmy się z przeszłością. W prasie po trzydziestu latach od początku końca, minionego ustroju ukazują się artykuły dotyczące kłamców lustracyjnych i posądzenia o współpracę ze służbami specjalnymi.
   Temat ten wałkujemy ze szczególnym upodobaniem, biczując winnych w naszym mniemaniu doznanych przez nas krzywd i rozdrapując nasze narodowe rany. Co zresztą jest dla nas Polaków charakterystyczne. Podejście mediów wyrobiło w nas określony pryzmat postrzegania winnych współpracy z owymi służbami. Właściwie nie zastanawiamy się nad całościowym i perspektywicznym ujęciem tematu.
Media usłużnie, na tacy podały nam poprawność etyczną postrzegania rzeczywistości. Wiemy zatem, że totalitarny system PRL-u był zły, jak również osoby z tym systemem współpracujące. Stworzyliśmy coś na kształt zbiorowego sumienia i sądzimy. Szybka lustracja pozwala ustalić, kto w naszych szeregach do kategorii winnego słusznie się kwalifikuje.
   Właśnie, kto? Zastanówmy się przez chwilę czym jest Państwo. Najprostsza i najbardziej skrótowa reguła politologiczna, mówi nam, że Państwo jest przymusową organizacją, wyposażoną w atrybuty władzy zwierzchniej po to, by ochraniać przed zagrożeniami zewnętrznymi i wewnętrznymi ład, zapewniający zasiedlającej jego terytorium społeczności . Z powyższej definicji wynika, że jest ono organizacją przymusową, i zapewne z tym się zgodzimy. Jeśli chcemy zamieszkiwać terytorium danego kraju, nie mamy wyboru co do formy jego państwowości. Żyjemy w ustroju demokratycznym, który od słusznie minionej epoki różni się tym, że mamy prawo wyboru. Wyboru czego? Wyboru władzy... i niczego więcej. To prawodawstwo nakazuje określone formy zachowań i zakazuje innych, pod groźbą sankcji. Czym to się różni od PRL-u? Niczym. Zmieniło się to co uznawane jest za słuszne, rygor wzorców zachowań pozostał ten sam. Przeciętny Kowalski musi robić to co ustawa mu nakazuje, i większego wyboru nie ma.
   Wiele osób myli ustrój naszego kraju z liberalizmem, w którym Państwo nakazuje tylko ochraniać obywateli, w ich zachowania nie ingeruje. W liberalizmie wolno więc palić na ulicy, bo władza wychodzi ze słusznego poniekąd założenia, że własny rozum, każdy obywatel ma. Jeśli chce się truć, niech się truje, jego sprawa i jego zdrowie. W niektórych krajach demokratycznych, palenie jest zabronione, ponieważ jest szkodliwe, jednak papierosy ciągle są dostępne, bo Państwo czerpie z nich niebagatelne zyski. Narkotyki już dozwolone i ogólnie dostępne nie są, chociaż statystycznie zabijają o wiele mniej osób niż nikotyna. Zastanawia brak konsekwencji.
   A co z przekonaniami? Czy za przekonania Państwo karze? Odpowiedź wydaje się dla wielu oczywista. No jak każe? W demokracji? Przecież mamy wolność słowa. Wykrzyknie wielu. Spróbujmy zatem wyrazić przekonanie, że jako rasiści, nie lubimy delikatnie mówiąc pewnej nacji, koloru skory, oraz wiary i generalnie zgadzamy się z ustrojem totalitarnym panującym w Niemczech w czasach narodowego socjalizmu. Tu już nasze przekonania, kolidują z tym co Państwo nakazuje i kwalifikują się pod zachowanie określone w normie jako niezgodne z prawem. Obrażamy czyjeś wyznania, dyskryminujemy jakąś nację, więc za to trzeba nas ukarać.
   Swoją drogą w naszym kraju bardzo chętnie karze się tych, którzy obrażają uczucia religijne katolików. O procesie wytoczonym za obrazę uczuć religijnych muzułmanina czy żyda jeszcze nie słyszałam. Widać ich uczuć w naszym tolerancyjnym społeczeństwie nikt nie obraża.
Co to ma wspólnego z lustracją? Niby nie wiele, a jednak... Wypada się zastanowić, kogo za miniony ustrój piętnować. Tych którzy współpracowali z SB? Robili to co Państwo uważało za słuszne. Może więc ukarać przedstawicieli ówczesnej władzy? To wydaje się bardziej sprawiedliwe. Tylko powstaje pytanie, jak się do tego ma lustracja znanych, ot chociażby aktorów. Do władzy im co najmniej daleko, kultura podlegała ścisłej cenzurze, więc piętnować ich za... Za co? Za przekonania i posłuszeństwo wobec rządu. Czyli dokładnie za to co my robimy teraz, tylko w innych realiach politycznych. A co z tymi, których ideologia zgodna była z ideologia państwa? Karać za patriotyzm? Bo przecież każdy szanujący się komunista uważał, że pomagając władzy utrzymać ład, jest patriotą.
   Nobilitacji natomiast podlegają ci którzy w sposób mniej lub bardziej jawny wyrażali swój sprzeciw wobec reżimu. Czym się różnią od nas? Przecież większość społeczeństwa głośno wyraża swoje niezadowolenie wobec panującej władzy. Różnią się tym, że kiedyś wolność słowa poddawana była jawnej cenzurze, i jeśli od panujących reguł odbiegała, była karana. Teraz cenzura jest mniej jawna, chociaż kara za wolność słowa nadal w mniej lub bardziej zawoalowany sposób funkcjonuje.
   Co zatem robić? Przecież wielu polaków było naprawdę pokrzywdzonych przez miniony ustrój. Kogo ukarać za doznane krzywdy? Prawdziwy chrześcijanin odpowie „nie sądź bo i ciebie osądzą” a przecież prawdziwym chrześcijaninem mianuje się większość społeczeństwa. Pomyślmy, co by teraz było, gdyby zmienił się ustrój państwowy i poprawność polityczna. Ilu polaków krzyczy”komuno wróć”. Cóż wtedy większość z nas podlegałaby lustracji. Nie realne? Dokładnie tymi kategoriami myśleli współpracujący z SB przeszło trzydzieści lat temu.
   Jak więc rozliczyć przeszłość? Może czas najwyższy zająć się rozliczaniem naszej kulejącej teraźniejszości. Pogodzić się z faktem, że minionych lat i doznanych przez społeczeństwo krzywd nic już nie zmieni i nie naprawi. SB dręczyło żołnierzy AK, za to, że byli w AK. My dręczymy funkcjonariuszy SB, za to, że byli w SB. Kto będzie dręczył nas?
   Zastanawiam się kiedy ktoś z tłumu krzyknie, że AK-owców trzeba jeszcze raz rozliczyć. Za powstanie Warszawskie, bo było strategiczną pomyłką. Głosy o tej porażce jak bumerang odzywają się co roku 1 sierpnia. Oni walczyli za Polskę. Nie taką jak była, pytanie czy taką jaka jest. Ludziom, którzy oddali swoje życie za ten kraj jest raczej obojętne czy znany profesor i językoznawca z SB współpracował, czy też nie. Od dawna spoczywają snem sprawiedliwych. Swojej polski nie doczekali i tego żadna lustracja nie zmieni.
   Może czas pogodzić się z historią, i zająć się problemami codziennymi zwykłych ludzi, zamiast marnować środki i energię na rozliczanie przeszłości. Może czas uczyć dzieci prawdziwej tolerancji, tej, która nie rozpycha się łokciami na Placu Zamkowym w celu obrony jedynej słusznej wiary i krzyża. Krzyża bronić nie trzeba, krzyż jest tylko symbolem wiary, którą albo się ma w sercu, albo nie. Podobnie jak uczuć religijnych nie da się obrazić. Bo jeśli ktoś szczerze wierzy, jest mu obojętne co o tym sądzą inni. 
  Przestańmy więc szukać winnych, a z przeszłością niech każdy rozliczy się sam, za pomocą własnego, nie zaś zbiorowego sumienia.